Pierwsze wrażenia z USA

Pierwsze dni po przylocie to dla nas prawdziwy obóz kondycyjny, chce nam się spać o 8 wieczorem, budzimy się o 5 - 6 rano. Zmianę czasu odczuwa też Jinx, która pierwszego dnia na spacer idzie cztery razy. 
Różnica czasu z Polską wynosi 6 godzin. Czy to dużo? Dla naszych organizmów zdecydowanie. Wystarczy pomyśleć o letniej zmianie czasu w Polsce i spotęgować sobie towarzyszące wtedy samopoczucie ;) 

Cały czas w biegu, załatwiamy sprawy; Internet - w końcu dzięki niemu rozłąka nie jest taka straszna, konto w banku - płacenie w złotówkach to nic dobrego dla naszej polskiej kieszeni, 
zakupy - żeby w lodówce już nie było pustki.

jedzenie w Stanach, jedzenie w USA, wrazenia z USA
(fot.MAK)

Jak w filmie

Będąc tu czujemy się trochę jak w filmie, praktycznie do tej pory wszystko ze szklanego ekranu ma swoje przełożenie w rzeczywistości: tu naprawdę są takie duże mleka i soki pomarańczowe :) faktycznie ludzie zazwyczaj nie mają ogrodzeń przed domkami za to mają piękne trawniki, no i te ogromne samochody na ulicach - niektóre jak ruszają, to niczym odrzutowce :) w sklepach faktycznie pakują zakupy, czasem robi to kasjer, a czasem specjalnie do tego oddelegowana osoba :) Ja nie mogę się do tego jeszcze  przyzwyczaić, w końcu całe życie zakupy pakowałam sama :) 

jedzenie USA, melko USA, sok pomarańczowy w USA
Mleko i sok pomarańczowy w rozmiarach jak na Amerykę przystało :)
(fot. MAK)

Po sąsiedzku (fot.KK)

Uśmiechnięci ludzie

Nie na darmo się mówi, że Amerykanie to są bardzo uśmiechnięci ludzie. Faktycznie tak jest. Pogodny wyraz twarzy i zamiłowanie do zagadywania. Prowadzą ten typowy dla siebie small talk - taką rozmowę o niczym, niezobowiązującą pogawędkę.
To przyjazne nastawienie do drugiej osoby naprawdę się czuje, tu nikt nie udaje miłego. Odnosimy wrażenie jakby Ci ludzie urodzili się z tą życzliwością. 
Co nas jeszcze bardzo zaskoczyło? Chyba to, że potrafią tu wołać do nas z przeciwległej strony ulicy, że mamy uroczego psa :)  
Zagadują na spacerze z Jinx, przedstawiają się, pytają skąd jesteśmy. Opowiadają o swoich zwierzakach. A niekiedy po prostu przechodząc mówią “piękny pies” nie oczekując żadnego komentarza z naszej strony. 

To pogodne nastawienie da się odczuć również w punktach usługowych, tu hasło “klient nasz pan” nabiera zupełnie innego wydźwięku. Każdy sprzedawca, osoba z obsługi klienta są uśmiechnięci, życzliwi, pomocni . . . i choć robią to dla pieniędzy, to w ogóle nie da się tego odczuć.

Napiwki

W USA napiwki to chleb powszedni, i choć mieliśmy tego świadomość, to tu napiwki daje się zawsze, minimum 10%, nawet jak nie było super obsługi, albo jedzenie nie do końca nam smakowało. 10% to absolutne must have. Na napiwek jest miejsce na rachunku, określa się tylko jego wysokość. Poza tym z tego co zauważyliśmy to napiwki daje się praktycznie wszędzie gdzie się jest obsługiwanym; w taksówkach, w sklepach spożywczych, w barach z kanapkami, u fryzjera. To takie miłe docenienie pracy drugiego człowieka, ale jak wszędzie osoby pracujące w gastronomii z napiwków głównie żyją. 
Na jakość obsługi nie można narzekać. W restauracjach kelner podchodzi po kilka razy, pyta czy wszystko ok, czy jeszcze czegoś sobie życzymy, później czy smakowało. Zawsze z uśmiechem na twarzy. 

Miary.

Ciężko nam się jeszcze przestawić na obowiązujące miary: galony (1 galon to 3,78 l i uwierzcie tyle mleka się kupuje), Fahrenheity za oknem (kiedy słyszysz w prognozie pogody, że dzisiaj będzie 60℉, to właściwie nie wiesz co myśleć), uncje i funty w kuchni. 

Sklepy

Jak już wspomniałam obsługa pakuje zakupy, a człowiek nie wie co w tym czasie ze sobą zrobić. Zawsze jest small talk, “dzień dobry, co słychać”, ot taki sympatyczny sprzedawca. 
W samych sklepach wybór towarów jest ogromny, taki nasz “osiedlowy” supermarket (jednak większy od Biedronki czy Lidla, w końcu Ameryka lubi to co duże) ma po kilka półek samej sody do pieczenia (a przecież to tylko soda). Ostatnio ją kupiliśmy - prawie 2 kg. Nie wspominając o mące, której są z kolei dwa regały, mleku, jajkach. 
Wszystkiego jest dużo, większość opakowań jest duża . . . i do tego jeszcze ten wybór. 

baking soda, jedzenie w USA
Tak dla porównania.
(fot. MAK)

jedzenie w USA, mąka z USA, rozmiary jedzenia i opakowań w USA
Jej wysokość mąka.
(fot, MAK)

Kiedyś czytałam, że człowiekowi najłatwiej dokonać wyboru spomiędzy trzech rzeczy, każda kolejna przyprawia o zawrót głowy i trudności w jego dokonaniu. 
Teraz wyobraźcie sobie, że chcecie kupić jajka, podchodzicie do lodówki, a tam dwie lodówki jajek :P 
a jaja różnią się ceną, wielkością, kolorem, opakowaniem, opisem na etykiecie. 

Póki co chodzenie do sklepu i wybieranie produktów zajmuje nam sporo czasu. Zanim przeczytamy etykietę, porównamy ceny, zastanowimy się . . . a czas nie stoi w miejscu.

No tak i to chodzenie do sklepu, tu nikt nie chodzi z siatami zakupów :P 
Każdy pakuje torby do samochodu i odjeżdża, czujemy się co najmniej dziwnie kiedy wracamy ze sklepu z wielkimi materiałowymi torbami (staramy się być eko) i do tego kilkoma foliówkami. Na szczęście nie odczuliśmy, by ktoś na nas jakoś dziwnie spoglądał. 

My Europejczycy, zaprawieni w noszeniu własnych toreb na zakupy, byliśmy zaskoczeni dostępnością darmowych foliówek w marketach. W sklepach w naszej okolicy są bezpłatne. Zauważyliśmy też, że poszczególne kategorie produktów są pakowane razem, np. nabiał z nabiałem, chemia z chemią, gazety z gazetami, itd. Na nasze pierwsze zakupy pojechaliśmy do Walmatru (mega supermarket, oczywiście wypożyczonym samochodem) i wtedy wróciliśmy do domu chyba z dwudziestoma foliówkami (fakt to były spore zakupy spożywczo - chemiczne), ale dzięki temu teraz zwracamy uwagę na to, by zakupy odpowiednio wypakowywać z koszyka, bo im mniejszy miszmasz na taśmie, tym mniej reklamówek od osoby pakującej towar. 
Od razu uspokoimy EKOpozytywnych, ponoć nie wszędzie tak jest z tymi foliówkami, są sklepy z płatnymi reklamówkami lub torbami papierowymi. 

Odczuwamy już brak polskiego chleba. Tutejsze pieczywo (przynajmniej w naszym supermarkecie) jest mocno napompowane powietrzem, jednak Kwiatkowscy znaleźli na to rozwiązanie, mianowicie będziemy robić własny chleb. 

Poznajcie Boba* 

własny chleb, zakwas

oto nasz zakwas. 
(*BOB to ksywka, żaden tam rodzaj zakwasu)

Dodamy jeszcze, że bardziej opłaca się kupować duże, bo różnica w cenie jest praktycznie niezauważalna, a jedzenia jeszcze raz tyle (a czasem jeszcze więcej). 
Kolejne zaskoczenie to ilości jedzenia podawane w restauracjach, pubach, barach. Tu sama przystawka jest jak obiad dla dwojga. 
Niech żyje konsumpcjonizm i hasło “bo lepiej mieć więcej”. Niestety i my temu ulegamy.  

Rabaty i reklamy

Wszędzie, czy to w sklepie stacjonarnym, czy na stronie internetowej odczuwamy jakby goniły nas rabaty, jakby same chciały wskoczyć nam do portfela. Tu nie trzeba się o nie upominać. One są zawsze i to duże. 
Poczty w naszej skrzynce co niemiara. Oczywiście reklamy z kodami, upustami, zniżkami na zakupy w okolicznych sklepach. Dostajemy też reklamy o nowopowstających knajpach, sklepach, informacje od firm świadczących różnego rodzaju usługi, od malowania fasad domów, przez budowanie domku w ogrodzie, po te walczące z owadami. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że ulotki nigdy nie leżą pod drzwiami, nigdy nie leżą na ziemi, zawsze są w skrzynce. 

Styl ubierania
Odnosimy wrażenie, że ludzie głównie stawiają tu na wygodę. 
Przynajmniej w naszym miasteczku. Tu zazwyczaj chodzi się w spodniach od dresu i sneakersach (adidasach), czasem w klapkach i skarpetkach. Tak, to co tak bardzo razi w oczy w Polsce, tu jest normą. 

Kierowcy

Kierowcy też robią na nas wrażenie, zatrzymują samochody, gdy tylko zbliżamy się do przejścia dla pieszych (i choć zdążyliby przejechać - czekają). Natomiast gdy chcemy przejść przez ich podjazd, zatrzymują się lub wręcz cofają. To dla nas wciąż takie nietypowe.

Ceny i moc nabywcza pieniądza. 

Oj ceny zaskakują, ale bardzo pozytywnie. W stosunku do tutejszych zarobków, wszystko wydaje się tańsze, niż w Polsce. Siła nabywcza pieniądza jest niesamowita i bardzo dobrze tutaj widoczna. Nigdy nie mieszkaliśmy poza granicami naszego kraju (wakacje się nie liczą, bo trwają za krótko i wtedy zawsze przelicza się ceny na złotówki).  Za to często spotykaliśmy się ze stwierdzeniem, że za granicą żyje się łatwiej. Teraz odczuwamy to na własnej skórze.
Ceny towarów są na tyle wyważone lub po prostu niskie (niższe, niż w Polsce w stosunku do zarobków), że można kupić, np. sporo dobrej jakości urządzeń AGD/RTV i to bez jakichś wyrzeczeń. Tu praktycznie każdy pracujący może sobie pozwolić na zakup dobrego robota kuchennego, telewizora,  czy samochodu.  

Nie będziemy gołosłowni, oto przykład. Mikser z uchylną głowicą Kitchenaid Artisan 5 w polskiej cenie 1 499 zł - 2 799 zł i w cenie amerykańskiej $259,99 - $570.  

Etykiety

Czyli organic (organiczne), non-organic (nieorganiczne), albo produced with genetic engineering (wyprodukowane przy użyciu inżynierii genetycznej). Musimy mieć się na baczności, ale o tym postaramy się rozpisać w oddzielnym poście. 

Znajomi nam mówią, że na początku wszystko dziwi i zaskakuje -  na pewno wiedzą co mówią,  w końcu już tutaj trochę mieszkają. Zapewne z czasem większość rzeczy nam spowszednieje . . . ale póki co mamy radochę.

Komentarze

  1. Ja też całe życie w adidasach, a ludzie się dziwili, czemu nie chcę się wbijać w ciasne szpilki :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz